Zawsze marzyłam o obrazów tkaniu,
z martwych barw włókien twórczym wyłanianiu
żywych pejzaży, wsi polskiej urody,
błękitów nieba i lazurów wody.

O strzech konopnych puszystych dywanach,
makach czerwonych i pszenicy łanach,
rzecznych dolinach i wzgórzach Roztocza,
gdzie lasem gęstym pokryte są zbocza.

Nici mych marzeń zostały splątane,
znikły obrazy nigdy nie utkane,
piękne pejzaże zostały w mym sercu,
nie będą nigdy tkane na kobiercu.

Lecz kiedy przyjdzie czasu dopełnienie,
na Boga mego łaskawe skinienie
– marzenia moje z sercem zmartwychwstaną,
przed majestatem  Bożym razem ze mną staną.

Z nici mych marzeń pejzaż się wyłoni
jak okręt jasny z lazurowej toni,
w złotej poświacie wschodzącego słońca
Boże winnice i łany bez końca.

Jak okiem sięgnąć wszędzie Boże plony,
zboże zebrane, a kąkol spalony.
Tam uśmiechnięci po pracy oracze,
tam znowu dzieci – żadne z nich nie płacze.

Tam znów rodziny zebrane pospołu,
siadają razem do Bożego stołu,
i nigdzie nie ma łez, głodu i nędzy,
szczęścia utkane z marzeń złotej przędzy.

12 marca 1995 r.