Rodzinny obiad

Obiadowa nasza pora
trwa od rana do wieczora.
Już godzina jedenasta,
Aga szybko obiad chlasta.
Gdy godzina jest dwunasta,
hejnał słychać z bramy miasta.
Zajadają dwa maluchy,
najfajniejsze nasze zuchy.
Miłka dłubie łyżką w nosie,
chociaż wcale nie jest prosię,
Kacper woła: kuku-kuku,
ja się śmieję do rozpuku.
Mama wpada i wypada,
i do buzi coś tam wkłada.
A Elunia bez hałasu,
chociaż nie ma dużo czasu,
jednym okiem w książkę łypie
i powoli zupę chlipie.
Kiedy bractwo się wyniesie,
będzie cisza, tak jak w lesie.
Babcia sobie coś spitrasi,
bo nikt jej już nie hałasi.
Kiedy siądzie se wygodnie,
to rodzice wchodzą głodni;
mama garnki ręką trąca,
patrzy czy zupa gorąca,
tata chwali żeśmy asy,
ale szuka wciąż kiełbasy.
Mięsa nigdzie nie znajduje,
więc kluskami się raduje.
Gdy już słońce zejdzie z nieba,
to pozmywać wszystko trzeba;
Na to nie ma nikt ochoty,
każdy wieje do roboty
i wykręca się jak może –
to rodzinka nie daj Boże.