II
W ciepły i pogodny ten wieczór jesienny
wyszłam, po dniu pracy, na spacer codzienny;
na wiadukcie staję, w dole auta mkną,
światła lamp kwarcowych czarne niebo tną.
Daleko widnieje sylwetka kościoła,
wielkomiejskie światła i ruch dookoła
piękne nowe bloki wzdłuż nowej ulicy
– to nowy krajobraz mej starej dzielnicy.
Tak niedawno jeszcze, parę lat bez mała,
w dolince tej ludność uboga mieszkała,
było tu chałupek, ogródków bez liku
wśród zielonych krzewów i śpiewu słowików.
Jesienią po wiejskich uliczkach „chadzałam”,
spod płotów śliweczki i gruszki zbierałam,
a zimą na sankach zjeżdżałam wśród wzgórz,
gdzie wiosną bzy kwitły, latem pęki róż…
Gdzieś na horyzoncie widoczne pagórki
wyrzeźbione w bruzdy – to Czechowskie Górki,
dzięki nim w pobliżu cegielnia dymiła,
poniżej Czechówka wody swe toczyła.
Teraz te pagórki są lasem spowite,
a wody Czechówki w korycie ukryte,
stawy przy jej brzegach już dawno zarosły,
a w tym miejscu piękne, nowe domy wzrosły…
Nagle nad Wieniawą, ten sam co przed laty,
ukazał się Księżyc srebrzysty, pyzaty,
zobaczył żem sama i jakby we śnie,
do domu mojego odprowadził mnie.
13 października 1995 r.
(Wieniawa – wiadukt nad aleją Sikorskiego)