Lublin, Księżyc i ja (3)

III

Na wieczornym niebie Księżyc żółto lśni,
nie olśniewa srebrem jak poprzednich dni,
szczuplejsze, zamglone, smutne ma oblicze,
wzrok swój w dół kieruje, gdzie palą się znicze.

Na złocistych liściach krople deszczu drżą,
alejki cmentarza otulone mgłą,
na grobach migoce światełek tysiące,
o naszej pamięci o zmarłych świadczące.

Kiedy przy figurze anioła przystaję,
znowu się wspomnieniom z przeszłości oddaję,
pamiętam, jak z babcią w tym miejscu stawałam
i grób ten jak dzisiaj z liści obmiatałam.

A babcia kochana mi opowiadała,
jak w grobie tym swoją córeczkę chowała,
potem znowu męża i syna drogiego,
co walczył o wolność narodu polskiego.

A kiedy na cmentarz dorożką jechałam,
wioząc chryzantemy w Lipową skręcałam,
babcia jak ja dzisiaj przeszłość wspominała,
przeżycia z młodości swej opowiadała:

Kiedy do Lublina za młodu przybyła,
zabudowa miasta tutaj się kończyła,
i od tego miejsca zaczynał się las
– od tej pory minął jakże długi czas…!

Na wprost bram cmentarnych – ogród botaniczny,
niewielki, lecz stary, wtedy jeszcze śliczny,
najstarszy w Lublinie, rzadkie drzewa miał,
w dni upalne cień swój na przechodniów słał.

Nagle me wspomnienia rozpierzchły się w mgle,
moje drogie wnuki otoczyły mnie,
i chociaż z trudnością – same odczytują,
jacy się przodkowie w grobie tym znajdują.

Leżą tu już także: babcia ma kochana,
rodzice, dwóch stryjków – ja znów zadumana
o czasie, o życiu i o przemijaniu,
i o tym wspaniałym świętych obcowaniu…

Wracamy do domu, jakże dużo nas,
i dzieci i wnuki – w ten Zaduszek czas.
Do domu naszego nas odprowadzają
bliscy co odeszli i nas wciąż kochają.

Jak Księżyc na niebie chwilowo zakryty
wędruje wciąż z nami chmurami spowity,
tak nasi najmilsi nas nie opuszczają,
wędrują wciąż z nami, w trudach wspomagają.

 

Lublin, dnia 1 listopada 1995 r.
(cmentarz przy ul. Lipowej)

[Moja mała księga miasta II]