Im stromiej, im wyżej…

Strome schody prowadzą wysoko, do Białej Sali – galerii Wieży Trynitarskiej w Lublinie, dawniej dzwonnicy katedralnej – obecnie oddziału Muzeum Archidiecezjalnego.

2 kwietnia głos dzwonu „Maria: na wieży – uruchomiony ręką ks. Wojciecha Szlachetki – dyrektora muzeum – obwieścił „Koziemu Grodowi” otwarcie sezonu wystawowego.

Pierwszą ekspozycją, którą oglądać można było do połowy czerwca bieżącego roku, była wystawa „Ikony – ustami malowane” pana Henryka Paraszczuka. Jest on twórcą, który będąc niepełnosprawnym (stracił w wypadku obie ręce i nogi) – pokonał wielką siłą ducha ogromne bariery, te materialne i niematerialne, i od kilku lat maluje.

Maluje – ale jak? Ogromny talent dany mu przez Boga – odkryty, rozwijany przez niego, mimo wszystko i na przekór ludzkiej logice – w ogromnym tempie eksploduje, przekracza wszelkie granice, nawet i granice naszej Ojczyzny. Brał udział w wielu wystawach, niektóre prace jego zakupiło Muzeum Narodowe w Warszawie. Jest on stypendystą Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych malujących ustami i nogami z siedzibą w Lichtenstein.

Ekspozycja w Białej Sali obejmowała 24 prace – ikony malowane na płótnie, od niewielkich do dużych formatów (75 x l00 cm). Temat wiodący to Chrystus i Jego Matka. Ich wzajemna miłość (cykl Matka i Syn). Wymowne są tytuły prac: „Pan słucha i rozumie”, „Oto Serce współczujące”, „Droga, Prawda i Życie”, „Żałuj za grzech, proś o zmiłowanie”, „Pod Twą obronę Ojcze na niebie”, „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”.

A oto moje osobiste refleksje. Pana Henia Paraszczuka znam osobiście od niedawna. Z nim i z jego talentem zetknęłam się pierwszy raz na uroczystości podsumowania konkursu „O moc Chleba” z okazji 46 Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu w 1997 roku. Konkurs zorganizowany został przez parafię pw. Świętego Maksymiliana Marii Kolbego w Lublinie. Pan Henio zdobył w nim III nagrodę w kategorii malarstwo – Osoby dorosłe. Zarówno jego osobowość jak i jego twórczość zafascynowały mnie. Jak powiedział abp. Józef Życiński na otwarciu jego wystawy: „Zamiast roztkliwiać się nad sobą – wziął pędzel w usta i zaczął malować”.

Obraz jego – człowieka o pogodnym. życzliwym śmiechu. człowieka umiejącego cieszyć się swoją pracą – wniosły i w moje życie coś nowego, wspaniałego. Wiarę w to, że z Bogiem można tak wiele dokonać, zrozumienie nowego aspektu cierpienia. Cierpienie jego, cierpienie Chrystusa w jego obrazach – to cierpienie, w którym nie ma rozpaczy, beznadziejności. Cierpienie Chrystusa – to w jego obrazach (w moim odczuciu) przede wszystkim cierpienie człowieka przez człowieka, dla człowieka. Cierpienie Chrystusa nie tylko fizyczne – lecz także, a może głównie, cierpienie psychiczne, wywołane nie tylko zdradą przez człowieka, osamotnieniem. ale zadumą nad jego upadkiem. cierpieniem, które tak wyraźnie ukazał artysta w oczach Chrystusa dźwigającego krzyż – nasz krzyż. Obraz ten tak do mnie przemówił tymi oczami Boga-Człowieka, że jego reprodukcja oprawiona i powieszona w moim mieszkaniu towarzyszy mi na co dzień w mojej drodze życia. A w drodze Chrystusowi towarzyszy Mu Jego Matka. Matka, która towarzyszy i artyście w jego szarej codzienności – Matka z przepięknej jego ikony – kopii Jasnogórskiego Obrazu – tak bardzo przez niego ukochanej.

Obrazy w scenerii przepięknej Bramy Trynitarskiej, przy dźwiękach dyskretnej, starej muzyki kościelnej, nabierały szczególnego wyrazu. wspaniale korespondowały z wymową Roku Jubileuszowego, z otwarciem przez Ojca Świętego bramy do nowego tysiąclecia, przekroczeniem. jakże wysokiego progu nadziei.

Im stromiej,
im wyżej
im trudniej,
tym łatwiej
– tym jaśniej,
– wraz z Bogiem
tym bliżej
wytrwać
– do Słońca…
– do końca…

Lublin, 2 kwietnia 2000 r.

Opublikowano – „Głos niezależny” lipiec-sierpień 2000 r.

[Moja mała księga miasta III]