Majowe refleksje

Gdy maj skończył tkać kwietny kobierzec, cała przyroda zorganizowała całodobowe czuwanie ku czci Maryi. Gdy po pracowitym dniu zmęczone tulipany stulały płatki swych kielichów – drobne maciejki i dorodne bzy odurzały symfonią zapachów jak wonnym kadzidłem przydrożne kapliczki. Skowronki układały zmęczone długim trzepotaniem skrzydełka i zachrypnięte od śpiewu gardziołka w zagłębieniach bruzd, słowiki rozpoczynały swoje kląskania. Gdy zmęczone długą wędrówką słońce zaszło za góry i morza – na wyiskrzonym gwiazdami niebie księżyc zapalił swą latarnię i przemierzając swój szlak słuchał w zadumie wzbijających się do bram niebieskich maryjnych śpiewów, szeptów modlitw i przesuwania paciorków różańców. Co roku przeżywał takie same wieczory. Co roku cała przyroda śpiewała Maryi pieśń miłości. Co roku w tym najpiękniejszym miesiącu w sercach ludzkich wybuchała tęsknota, miłość, nadzieja. Kumkały żaby, cykały świerszcze, zawodziły harmonie… Pachniały kwiaty. Dzieci wiły wianki i czyste ich serduszka otwierały się na pierwsze przyjście upragnionego Gościa. I dopóki księżyc będzie wędrował po niebie – wiecznie młody maj będzie tkał pod stopy Maryi kwietny kobierzec – po którym Ona będzie przemierzać naszą ojczystą ziemię kojąc wszelkie bóle i zasiewać w sercach ludzkich ziarenka wiary, nadziei, miłości – przygotowując w nich miejsce dla swego Syna…

* * *

Przez umajone łąki, kwitnące sady, rozbrzmiewające słowiczymi trelami gaje – cichutko, delikatnie stąpała Maryja. Maleńkie czerwone pajączki usnuły cienkie jak mgiełki pajęczyny, na których zawieszone krople rosy odbijały promienie słoneczne. Dzwonki konwalii pochylając białe główeczki wygrywały cichutko melodię: Ave – ave – ave… Za Maryją formował się pochód majowych świętych, którzy stąpając krok w krok za Nią wstępowali do polskich chat, do polskich dusz – bacząc, gdzie, komu trzeba pomóc, czyją łzę obetrzeć, wsłuchując się w głosy najcichszej modlitwy, najcichszych łkań serc.

* * *

Na samym początku, tuż za Maryją, jak zawsze cicho bez słowa, w zgrzebnej siermiędze, z siekierą i łopatą w dłoniach szedł św. Józef. Wsłuchiwał się w przyspieszone bicie serc polskich ojców, wyławiał z mroków odgłosy ich ciężkiej pracy, patrząc, którego trzeba wesprzeć, któremu dodać siły, wiary i nadziei na lepsze jutro. Wyłaniał z ciszy majowego dnia odgłosy nawoływań oraczy, zgrzyt pił, młotów, warkot samochodów, szelest przewracanych kartek i ciche dźwięki pracy komputerów. Ze szczególną uwagą zatrzymywał się przy tych, którzy bezskutecznie usiłują sprzedać owoce swojej pracy, lub bezskutecznie tej pracy poszukują. Na tych którzy w jej poszukiwaniu zmuszeni byli opuścić swe ukochane rodzinne strony. On ich rozumiał.

Za nim ogarniając ze smutkiem swą ojczystą ziemię swym kochającym sercem szedł podpierając się pastorałem św. Stanisław. Jak niewiele się zmieniło przez ostatnie wieki na tej jego polskiej ziemi. Jak bardzo potrzeba teraz na niej takich ludzi jak On, idących jego śladem – mądrych, odważnych aż do ofiary krwi. Lecz także do ofiary z każdego dnia, odwagi na co dzień. Jak trudno w tej nowej Polsce uczyć się wolności, jak trudno – choć jest wolność słowa – mieć odwagę upominać, nauczać. Jak trudno mieć inne zdanie – inne niż większość, jak rządzący. Jak trudno być kapłanem, duszpasterzem, Polakiem, sobą, wiernym Bogu. Jak trudno. On to rozumiał.

Dołączył do nich św. Andrzej Bobola. Z radością zatrzymał wzrok na nowej grekokatolickiej cerkiewce wznoszonej w lubelskim skansenie. Już strzelają w niebo prześliczne kopuły. Wędrując krok w krok za Maryją w krótkich chwilach odpoczynku spotykał jej jasne spojrzenie w jej podobiznach w lubelskich świątyniach. Nastały czasy, gdy śmiało każdy katolik może przekraczać progi świątyń siostrzanych kościołów (pokłonić się Jasnej Madonnie w kościele polskokatolickim lub cudownej ikonie Matki Bożej Lubelskiej w cerkwi prawosławnej). Pokłonił się Matce Bożej Dobrej Rady, Matce Bożej Płaczącej, Matce Bożej Latyczowskiej. Z radością wziął udział w spotkaniach młodych na których obecni byli także zaproszeni duszpasterze innych wyznań. Lecz rozumiał, że to jest dopiero początek jakże trudnej i ciężkiej pracy. Jak wiele jeszcze trzeba pokonać trudności aby nasza Polska stała się zgodnie z jego marzeniami jedną kochającą się rodziną różnych wyznań – dążącą w pokoju do zupełnego zjednoczenia się w jedną owczarnię. On to rozumiał. I cichutko niezauważony przez nikogo pozostał na tej Lubelskiej Ziemi, którą sobie bardzo upodobał by dodać jej duszpasterzom siły w realizacji rozpoczętego przez niego przed wiekami dzieła. Dzieła które rozpoczął wybiegając daleko w przyszłość przed swoimi przełożonymi, współbraćmi.

* * *

A Maryja przemierzając tę ziemię, której jeszcze przed wiekami została królową – w swych przesłaniach w niezliczonych ukochanych przez siebie sanktuariach, w bezpośrednich przekazach do wybranych dusz – prosi jak od wieków prosiła:

„Uczyńcie co wam powie Syn …”

Tak mało – a tak wiele. Tylko tyle i aż tyle. Jak trudno jest otworzyć swe serce i usłyszeć co mi powie Jej Syn … I jak trudno to wykonać. Lecz jest to możliwe, jeśli iść będziemy wciąż Jej śladem, przez umajone polskie łąki aż do NIEGO …

Lublin, dnia 22 maja 1998 r.

[Z Maryją…]