Niedzielny spacer po placu Litewskim

Lublinie…
„… Można nie kochać cię i żyć.
ale nie można owocować…”
(W.Szymborska .”Gawęda o miłości ziemi ojczystej”)

W niedzielny wieczór, gdy księżyc, ten sam co przed laty, wybrał się na spacer po swym ukochanym Lublinie podobnie jak w dzieciństwie, z sercem przepełnionym miłością do starych przyjaznych murów towarzyszyłam mu. Przed oczami duszy przesuwały się jak na taśmie filmowej obrazy z przeszłości, wydobyte ze wspomnień, babcinych opowiadań i z mgły zapomnienia. Pokryte patyną czasu straciły ostrość, mieszały się w czasie, lecz pozostały w tej samej, niezniszczalnej przestrzeni.

Plac Litewski. Z okien mieszkania mojej babci roztaczał się widok na ten plac – na ówczesne serce Lublina. Pomnik Unii Lubelskiej, w dali kopuły soboru p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego. hotel Wiktoria, hotel Europejski. U wejścia do hotelu na trójkątnym stołeczku siedział posłaniec w czerwonej rogatywce czekając na polecenia gości hotelowych. Na postoju dorożek konnych dorożkarze dla rozgrzewki ..zabijali ręce”. O .,kocie łby” miarowo uderzały kopyt a końskie. Powoli płynął czas.

Pod oknami przepływała historia. Stare mury pamiętają przemarsze rozmaitych wojsk.

Błyszczące w słońcu hełmy zaborców. Rosyjskie, austriackie. Strajki, manifestacje, przeróżne zrywy. Przemarsze Legionów. Przemarsz I-go Pułku Szwoleżerów Wojska Polskiego (w 1919 r.). I w Legionach i w/w 1-ym Pułku walczył do końca mój stryj. Z babcinych okien widać było procesje, widać było jak wali się w gruzy sobór, hotel Wiktoria.

W moje j pamięci pozostał także ten plac jako Adolf Hitlerplatz, rozbrzmiewający szaloną muzyką z okupacyjnych .,szczekaczek” i znienawidzonym szwargotem obcej, wrogiej mowy. Od czasu do czas u słychać było na nim stukot więziennych drewniaków i świsty nahajek. W pakamerach sklepu mojego ojca znajdowali schronienie zaszczuci w czasie łapanek Żydzi, a w warsztacie przeżyli okupację liczni pracownicy.

Przez plac Litewski przeciągały tabory niemieckich uciekinierów, tabory żołnierzy rosyjskich, fale osadników ze wschodu na zachód . Na placu tym wznoszono i burzono pomniki, zdobiono go różnymi sztandarami pod którymi gromadzono siłą mieszkańców, lub różnych władz rozkazami – rozpędzano ich wodą, gazem, gdy nie chcieli się wyprzeć swych ideałów.

Zmieniały się władze, nazwy, symbole, barwy, a plac pozostał. Kamienie wołają o ciężkiej jego historii, a na nim te same gołębie fruwają, ten sam księżyc uśmiecha się do białego orła na poczcie polskiej. W cieniu jego skrzydeł na starym obelisku podają sobie ręce dwa bratnie narody. Drzewa na placu gubią złote ostatnie liście, mieniące się w bladym świetle księżyca i nowych pięknych latarni. W wieczornej ciszy słychać jak bije serce Lublina…

Lublin, 8 grudnia 1996 r.

[Moja mała księga miasta I]