Popielec

Patrząc na szarość szczypty popiołu

Z szarej mgły zapomnienia wyłania się szara szczypta popiołu wyłuskana umęczonymi babcinymi palcami spośród pożółkłych kartek starego modlitewnika. Nieważkie odrobinki u-padają na rozpaloną główkę małej dziewczynki.

Szaro…

Szare, popielate, dobre oczy, wyblakłe od ślipania nad koronkami artystycznie szydełkowanymi przez zarabiającą na utrzymanie od czwartego roku życia sierotę – z miłością patrzą na wnuczkę.

Szaro…

Zaciemnione okna. Szara noc okupacji. Na stole lampa naftowa . Przy łóżku na starym krucyfiksie Chrystus zakryty fioletową zasłonką , którą uszyły ręce babci.

Szaro…

Na palenisku wesoło trzaskają drwa. Iskierki wolno opadają tracąc swój blask. Układa ją się w popielniku w szary stożek popiołu. Popiołu, który potem pracowitymi rękami Babci przywraca olśniewający blask rondlom i patelniom. Popiołu, który potem rozsypany na dnie śnieżnego tunelu wykopanego przez Ojca wczesnym rankiem, jeszcze przed wyjściem do pracy – zabezpieczał spokojne dojście mieszkańcom naszego domu do drogi prowadzącej do pracy, do szkoły.

Szarość…

To najpiękniejszy kolor. Może wyrazić wszystko. Ma nieskończoną ilość odcieni. Od oślepiającej bieli do beznadziejnej czerni. Odcienie te umiejętnie dobrane ręką artysty mogą wyrazić najdrobniejsze subtelności ludzkiego odczucia rzeczywistości. Szarość nie razi, nie denerwuje. Nie podnieca. Daje ukojenie zmęczonym oczom. Szare mgły nad woda i przed wschodem słońca. Szare fale morskie w upalny dzień. Szare chmury na błękitnym niebie. Szare szczyty górskie i szare pnie bukowych drzew w roztoczańskich lasach. Szare są zamglone wspomnienia jak na przepięknych fotografiach pana Edwarda Hartwiga.

Szare, popielate włosy otaczają aureolą dostojeństwa doświadczoną twarz starego człowieka.

Szare, pozornie bezbarwne życie ukrywa pod swą szarością prawdziwą głębię ducha, której nie mącą kaskadą barw nieokiełzane namiętności…

Szara godzina – szarówka. Tak zwało się kiedyś spokojne przejście z dnia do nocy. Zmęczone pracą ręce odpoczywały. Nie zapalano jeszcze światła, by odpoczęły oczy, a może z oszczędności? To był czas opowieści o przeżytym dniu, czas spotkań… Szare godziny – szarówki odeszły w szarej mgle zapomnienia…

Popielec…

Szarość, lecz nie beznadziejność. Odpoczynek po hulankach karnawału, po „kusakach”. Resztki energii wyładowanej na przyczepianie śledziowych szkielecików do eleganckich ubiorów pań powracających z kościoła…

Popielec…

To perspektywa postu, który – praktycznie stawał się dla jednych zdrowym oczyszczeniem organizmu po okresie obżarstwa, dla innych – dla większości, był koniecznością z uwagi na wyczerpanie się już zapasów jadła, głównie ziarna, a nawet czasami i ziemniaków. Zaczynał się ciężki przednówek. Ten przymusowy post został uświęcony przez Kościół, aby stał się lżejszym do zniesienia przez ofiarowanie go Bogu. Okres ten stał się okresem oczyszczenia ciała i duszy, okresem nadziei na wiosnę i na Zmartwychwstanie…

A mój Popielec? Moja szarość?

Mój Popielec (1990)

Gdy na mą głowę padł dziś popiół,

w zmęczoną duszę spłynął spokój.

Spokój, nadzieja na życzeń spełnienie,

na w poście tym ciszę i odpocznienie

przed wiosną mych nowych dróg…

Wiosną, co wniesie mi nową radość,

wiosną co wzmocni znów moją starość.

Starość bogatą w nowe zadania

i w nowe siły do ich wykonania,

które wciąż zsyła mi Bóg…

Wierzę, że jeszcze może być tak pięknie,

jeżeli się serce moje nie zlęknie.

Nie zlęknie i będzie czerpać bez końca

siły z – w opłatku ukrytego Słońca

nim w nowy przekroczy próg.

A gdy już nowa wiosna nastanie

wraz z nią świętować będziem Zmartwychwstanie,

złożymy Bogu nasze dziękczynienie

za tak cudowne trudu uwieńczenie

za dar – co zesłał nam Bóg…

Lublin, dnia 26 lutego 1998 r.